W październiku 1928 roku odbył się rajd konny na trasie Warszawa – Morskie Oko. W przeddzień rajdu, 2 października, w kasynie oficerskim 1. Pułku Szwoleżerów odbyła się odprawa uczestników rajdu. Poniżej fragment rozkazu dziennego pułku z dnia 27 września 1928 roku:

Rozkaz dzienny 1. Pułku Szwoleżerów z dnia 26 września 1928 roku.

 

W rajdzie wziął udział sam Bolesław Wieniawa-Długoszowski, pierwszy ułan Drugiej Rzeczypospolitej. Widzimy go na poniższym zdjęciu Narcyza Witczaka-Witaczyńskiego. Wieniawa stoi w okolicy skrzyżowaniu ulic Grójeckiej i Opaczewskiej w towarzystwie dwóch innych wojskowych i swojego konia Pikusia. Widzimy przystanek tramwajowy i przydrożny krzyż, o którym jakiś czas temu pisałem tutaj. Wyraźnie widać też tor tramwajowy biegnący wzdłuż brukowanej ulicy Grójeckiej. Zestawiłem to zdjęcie z innym ujęciem tego miejsca, wykonanym również w 1928 roku, ale w innym kierunku, zaznaczając kolorami niektóre elementy otoczenia pojawiające się na obydwu fotografiach:

Na górze: Bolesław Wieniawa-Długoszowski (w okrągłej czapce szwoleżera) w towarzystwie dwóch wojskowych i swojego konia Pikusia w okolicach skrzyżowania Grójeckiej i Opaczewskiej, październik 1928 roku. Na dole: to samo miejsce kilka miesięcy wcześniej, widok na południe.

 

W Narodowym Archiwum Cyfrowym znajduje się cała seria zdjęć Witczaka-Witaczyńskiego, na których obejrzeć można pozujących przed rajdem ułanów i szwoleżerów. Panowie na poniższej fotografii znajdują się również w okolicy wspomnianego wyżej skrzyżowania, jednak zdjęcie wykonano w nieco innym kierunku, dlatego w kadrze dodatkowo pojawia się kamienica na rogu Grójeckiej i Przemyskiej (Grójecka 90, zaznaczona na czerwono). Budynek ten był już wtedy stałym elementem krajobrazu ochockich przedmieść, gdyż stał w tym miejscu od ponad 20 lat. Ciężkie dla niego chwile mają dopiero nadejść. Za 11 lat mocno ucierpi w trakcie obrony Warszawy, dlatego do zestawienia wybrałem fotografię właśnie z 1939 roku, na której możemy go zobaczyć po kapitulacji miasta (nie ma już wtedy dachu i nosi ślady wrześniowych walk):

Na górze: wojskowi pozujący do zdjęcia przed rajdem do Morskiego Oka, w tle budynek przy Grójeckiej 90 (październik 1928 roku). Na dole: perspektywa Grójeckiej na tej samej wysokości w październiku 1939 roku.

 

Na kolejnym zdjęciu Wieniawa-Długoszowski w towarzystwie wojskowych i dwóch kobiet pozuje na tle ulicy Opaczewskiej. Zestawiłem tę fotografię ze zdjęciem z 1939 roku, żeby pokazać, że zabudowa ulicy nie zmieniła się znacząco w ciągu 11 lat, jakie dzielą rajd od wybuchu drugiej wojny światowej. Kamienica pod adresem Opaczewska 8 (zaznaczona kolorem pomarańczowym) istnieje do dzisiaj pod zmienionym adresem – Banacha 16:

Na górze: Bolesław Wieniawa-Długoszowski (drugi z lewej) i rotmistrz Józef Szostak (trzeci z lewej) w towarzystwie wojskowych i kobiet pozują do zdjęcia przed rajdem do Morskiego Oka, w tle zabudowa ulicy Opaczewskiej (październik 1928 roku). Na dole: perspektywa Opaczewskiej 11 lat później.

 


O samym rajdzie możemy dowiedzieć się więcej ze wspomnień rotmistrza Józefa Szostaka, który również w nim startował i przez większość czasu towarzyszył Wieniawie-Długoszowskiemu:

W październiku 1928 roku miał się odbyć rajd konny z Warszawy przez Skierniewice, Łódź, Częstochowę i Kraków do Morskiego Oka. Wieniawa oświadczył, że on też weźmie udział w tym rajdzie i zaczęliśmy trenować i konie i siebie. Dla mnie to było łatwe, bo miałem 31 lat, ale Wieniawa był starszy ode mnie o 17 lat i miał już 48 lat, a był znacznie mniej wytrenowany w długich marszach konnych. Pojechaliśmy i podziwiałem wytrzymałość tego człowieka. Drugi nocleg wypadł nam w Łasku. Starosta zaprosił Wieniawę na kwaterę i oczywiście, zamiast pozwolić mu wypocząć po przeszło stukilometrowym marszu, trzymał go przy kieliszku do rana. O godzinie 5 wyjeżdżaliśmy. Wieniawa po nieprzespanej nocy siadł na konia i jechaliśmy razem, trzymał się zupełnie dobrze, mimo że wysiłek był duży i piątą część drogi szliśmy pieszo prowadząc konie w ręku. Dopiero po 70 kilometrach, gdy zatrzymaliśmy się na popas w majątku pana Siemińskiego w Dubicach, poprosił właściciela o kąpiel. Wykąpał się i pojechaliśmy po obiedzie dalej, do Częstochowy. Ciemno już się zrobiło, a Częstochowy ciągle nie było widać. Wreszcie przy drodze zobaczyliśmy idące wiejskie kobiety. Zapytałem więc z konia czy daleko jeszcze do Częstochowy? Jakaś starsza niewiasta zatrzymała się i po pewnym namyśle odpowiedziała: a będzie z połowa drogi. Wybuchnęliśmy śmiechem, nie pytając więcej. W Dubicach spotkał nas teść Sołtana, stary dyrektor Jaworski. Ten zacny stary raptus od razu nas steroryzował swoją opieką. Musieliśmy zjeść z nim kolację w Częstochowie, nakrzyczał w hotelu aby palono w piecu, wreszcie zapędził nas do łóżek. W Krakowie był dłuższy postój, bo około 20 godzin. Droga do Nowego Targu była dość ciężka ze względu na górzysty teren i konie były już trochę zmęczone po przeszło 380 km, ale napojone na Obidowej wodą z dużą ilością cukru znów nabrały sił. Z Nowego Targu, na drugi dzień, był wyścig. Jechaliśmy do Poronina i stąd każdy mógł jechać którędy chce do Morskiego Oka. My wybraliśmy drogę przez Murzasichle. Droga była okropna, kamienista i pod górę. Z Nowego Targu do Poronina 24 km jechaliśmy cały czas kłusem, ale z Poronina aż do szosy z Zakopanego do Morskiego Oka musieliśmy iść pieszo, prowadząc konie w ręku, bojąc się, aby sobie na kamienistej drodze nie powykręcały nóg. Za to gdyśmy siedli na konie, widocznie wysokość i zmiana ciśnienia, a może powietrze spowodowały, że konie zrobiły się lekkie i jakby wypoczęte. Ruszyliśmy od razu kłusem pod górę. Szły jakby świeżo ze stajni. Nie dojeżdżając do Morskiego Oka zaproponowałem Wieniawie, aby wyjechał naprzód, gdyż czas liczono każdemu indywidualnie, a z Warszawy wyjechał 5 minut przede mną. Nie zależało mi aby mieć czas lepszy o te 5 minut, jeżeli przyjedziemy do mety jednocześnie. Wieniawa ruszył więc dalej, a ja strzymałem moją wariatowatą Omyłkę. Lecz nie mogłem jechać stępem ani chwili. Omyłka stała zawsze razem z Pikusiem Wieniawy i gdy tylko Pikuś oddalił się zaczęła rżeć, a później tak się awanturować, że przejeżdżając obok przepaści na zakręcie drogi, mało brakowało aby tam wpadła, wreszcie ruszyła galopem, a zatrzymać zwariowanego konia w takich warunkach terenowych nie jest ani łatwo, ani bezpiecznie. Dojechałem do mety jakieś 2 minuty po Wieniawie. Teraz konie zabrali już ordynansi, aby je odprowadzić pod opieką chor. Baszkira do Zakopanego, gdzie miał się odbyć przegląd koni. Gen. Dreszer, który był kierownikiem rajdu, oświadczył, że po krótkim odpoczynku mamy iść piechotą do Czarnego Stawu. I my po 500 km w siedzeniu, w butach z ostrogami musieliśmy piąć się jeszcze te 200 metrów w górę. Po zejściu Dreszer zaproponował, że kto chce może odjechać autem do Zakopanego, ale on z chętnymi przenocuje w schronisku i na drugi dzień przyjdzie przez góry. Znalazło się kilku amatorów górskiego spaceru, lecz my szwoleżerowie pojechaliśmy autem. Wieczorem Wieniawa wpisał u Trzaki do księgi pamiątkowej: „Koniec rajdu – teraz frajda” i frajda była do rana. 

Dotarłem też do wzmianki na temat rajdu w Przeglądzie Sportowym z dnia 20 października 1928 roku:

Wyniki rajdu Warszawa – Morskie Oko w Przeglądzie Sportowym z 20 października 1928 roku.

 

Dowiadujemy się z niej, że Bolesław Wieniawa-Długoszowski zajął 15 miejsce na 36 sklasyfikowanych zawodników.


Podziękowania dla Krzysztofa Mijakowskiego, dzięki któremu uzyskałem dostęp do fragmentu rozkazu dziennego, który przytaczam w tekście.


Źródła:

Tags:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *